O toruńskiej „białej damie”

oraz innych niesamowitościach z dawnych czasów.

Starzy toruńczycy pamiętają jeszcze dom „Pod białą damą„, który niegdyś wznosił się na miejscu domu „Pod złotym kielichem” (dziś Maćkowiak, ul. Szeroka 24). Do tego domu była przywiązana tradycja o niesamowitej historji, której bohaterką była mieszkająca tu żona bogatego kupca.
W kwiecie wieku złożyła ją na łożu boleści zabójcza choroba, i po ciężkich cierpieniach zmarła. Miano ją pochować, jak to w dawnych czasach było w zwyczaju, w podziemiach jej kościoła parafjalnego, św. Jana. Przed złożeniem trumny w podziemiach pozostawiono ją otwartą, i w nocy, gdy zmarła otoczona jarzącemi się gromnicami spoczywała w kamiennym spokoju martwoty na katafalku, cichaczem otwarły się boczne drzwi kościoła.
To kościelny, który zauważył na rękach nieboszczki niezwykle cenne, piękne pierścienie i sygnety, skradał się ku prezbiterium, gdzie stała trumna, ze zbrodniczym zamiarem obłupienia zmarłej. Choć mimowoli włosy mu się jeżyły ze strachu, począł ostrożnie ściągać pierścienie z rąk nieboszczki.
Niespodziewanie natrafił na przeszkodę: palce zwłok były nabrzmiałe, i mimo wysiłków zbrodzień nie zdołał ściągnąć pierścionków. Wtedy zdobył się na czyn jeszcze ohydniejszy; począł gryźć palec z najpiękniejszym sygnetem, by w ten sposób dostać się w posiadanie klejnotu.
Któż opisze jego przerażenie, gdy ręka zmarłej poczęła drgać i nagle rzekoma nieboszczka podniosła się i poczęła wniebogłosy krzyczeć…
Na ten niesamowity widok zbrodniczy kościelny oszalał, a tymczasem niedoszła zmarła wyszła z trumny i trafiwszy na otwarte drzwi boczne kościoła, w śmiertelnej koszuli przez ciche ulice nocnego Torunia podążyła do swego domu.
O niezwykłej porze rozległ się po ul. Szerokiej donośny stuk kołatki; rozległ się kilkakrotnie, aż wreszcie otwarło się okno na piętrze i wyjrzała zaspana twarz kupca. „Kto tam o tak późnej godzinie?” spytał zniecierpliwiony, że go wyrwano ze smacznego snu. „To ja, twoja żona” odpowiedziała postać. „Wszelki duch Pana Boga chwali!” krzyknął kupiec, i przeżegnawszy się, zeszedł by otworzyć bramę. Po chwili już, płacząc z radości, trzymał w objęciach ukochaną żonę, której zgon wraz z osieroconemi dziatkami był gorzko opłakiwał…
Na pamiątkę cudownego ocalenia żony, którą, gdyby nie zbrodniczy zamiar kościelnego, byliby żywcem pochowali, kazał umieścić jej popiersie w białej szacie na domu, noszącym odtąd miano domu „Pod białą damą”.
W kościele św. Trójcy, który przebudowany na kościół z dawnego ratusza nowomiejskiego, stał do r. 1818 na Rynku Nowomiejskim, ciekawość grabarza kościelnego spowodowała niesamowite odkrycie. Było to w r. 1740; grabarz był zajęty uprzątaniem dawno nieczyszczonych podziemi kościoła, gdy przy tej czynności napotkał na trumnę zupełnie jeszcze nietkniętą przez „ząb czasu”.
Zaintrygowany dobrym stanem trumny odemknął wieko i ku swemu zdumieniu ujrzał ciało jakiejś okazałej niewiasty bez śladów rozkładu. A co najdziwniejsza, usta kobiety były otwarte i zwisał z nich aż na piersi niesamowitej długości język…
Kim była ta niewiasta, nie można było stwierdzić; niektórzy złośliwcy co prawda uważali za stosowne rozsiewać pogłoskę, jakoby chodziło ta o pewną znaną niegdyś plotkarkę, którą niebiosa w ten dziwny sposób jeszcze po śmierci pokarały…
Civis Thorunensis.
Słowo Pomorskie, 1932_09_20_

Komentarze do “O toruńskiej „białej damie”

  1. Pierwsza Pani powinna oszalałemu kościelnemu zapewnić godziwy psychiatryk do końca dni jego i te pierścienie w prezencie dać. W podzięce za cudowne ocalenie 😉 A kupcowi gratuluję żelaznych nerwów – gdybym tak swojemu ślubnemu stanęła przed drzwiami w środku nocy, cała w białych, śmiertelnych powłóczystościach to raczej ja bym opłakiwała jego zgon niż on moje cudowne zmartwychwstanie bo by mi chłopina na zawał zszedł 😉
    A druga Pani wcale nie była plotkarą tylko pokazywała język złodziejom i ciekawskim coby ich zniechęcić. No bo kto to widział żeby ludziom w prywatnej trumnie grzebać!

  2. Ten kupiec, co go w nocy niby zmarła żona naszła – miał chłop nerwy… 😉

  3. Kupiec, czy to w średniowieczu, czy później, musiał i musi mieć mocne nerwy. Co innego kościelny, który, jak wynika z opowieści, oszalał!
    Co do jęzora nieboszczki; może i „…tylko pokazywała język złodziejom i ciekawskim coby ich zniechęcić…”, ale jakoś musiała go „wyhodować” do horrendalnych rozmiarów 🙂

  4. Brak rozkładu i wyciągnięty język mogą wskazywać na zatrucie jakąś silną toksyną….

  5. Tak szczerze mówiąc, przypuszczam, że Pani miała język zupełnie normalny, może ciemność i płomień świecy trochę ten język „wydłużył”, a i grabarz pewnie nieco całe wydarzenie podkoloryzował. Strach ma wielkie oczy, czasem widzi się rzeczy, których nie ma. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *