17 kwietnia 2013
NIEBYWAŁA AFERA KRYMINALNA W TORUNIU
Dzielna niewiasta zdemaskowała szantażystów
Zagadkowy telefon
Przy ul. Prostej 16 znajduje się hurtownia towarów kolonialnych pod firmą Napiórkowski. Po śmierci przed dwoma laty śp. Napiórkowskiego, właściciela firmy, przedsiębiorstwo prowadzi córka zmarłego Tekla.
W środę, 24 bm. w godzinach popołudniowych w biurze hurtowni zadźwięczał telefon. Pani Tekla Napiórkowska ujęła słuchawkę, w której odezwał się głos męski, podający się za klienta firmy Grelewicza, właściciela składu kolonialnego przy ul. Wielkie Garbary. Pan Grelewicz oznajmił p. N., że w tym dniu odbywa się w jego składzie rewizja ksiąg buchalteryjnych i że rzekomo znaleziono rachunki firmy Napiórkowski nie ostemplowane. Pan Grelewicz oświadczał, że trzeba tę sprawę jakoś załatwić i że on do niej przyjdzie, pragnąłby jednak mówić z nią bez świadków. Pani N. umówiła się co do godziny jego wizyty. Na tem rozmowa się skończyła.
Panią N. jednak zastanowiły dwie rzeczy:
1) wiedziała o tem, że wszystkie rachunki i kwity przez nią wystawiane są w zupełnym porządku, pod tym względem sumienie miała czyste,
2) wydało jej się podejrzanym, że glos odzywający się w telefonie jakoś mało przypominał glos p. Grelewicza, którego przecież dobrze znała, jako swego klienta.
Bezpośrednio więc po rozmowie telefonicznej udała się do składu p. Grelewicza, gdzie okazało się, że do niej nikt nie telefonował, a samego p. Grelewicza od dwóch godzin w składzie nie było.
Dla p. N. jasnem się teraz stało, że zachodzi tu albo jakie nieporozumienie, albo też przygotowuje się jakaś afera.
„Usłużny” urzędnik skarbowy i jego pośrednik
Pani N. wróciła do siebie i przygotowała się na przyjęcie wizyty tajemniczego gościa. Ponieważ pragnął on mówić bez świadków, p. N. wyprawiła pod różnemi pozorami do miasta pracowników swego biura, poleciła jednak jednemu z nich p. Mularczykowi, pozostać w ukryciu za oszklonem przepierzeniem, znajdującem się w lokalu hurtowni, z ukrycia swego będąc niewidocznym p. M. mógł widzieć i słyszeć co się dzieje w biurze. W oznaczonej godzinie zjawił się pewien jegomość przedstawiając się jako Ludwik Minor. On to był właśnie tym, który telefonował do p. N., która go znała, jako książkowego pracującego u p. Grelewicza.
Przybyły zaczął tłumaczyć się, dlaczego przez telefon podał się za p. Gralewicza, ponieważ pragnął, by należycie zrozumiała ona powagę sytuacji, jaka wytworzyła się po rewizji ksiąg u p. Gr. Zaczął następnie opowiadać jej o tem, że znaleziono jej nie ostemplowano rachunki na sumę 40.000, i że należność skarbu z tego tytułu wynosi około 900 zł. a kara za nie ostemplowanie rachunków może wynieść kilka lub nawet kilkanaście tysięcy złotych.
Pan Minor jednakże zaofiarował się „załagodzić” tę sprawę i to w porozumieniu z pewnym urzędnikiem urzędu skarbowego, który za pewien „prezencik” gotów jest sprawę zatuszować.
Dla p. N. teraz już jasnem było, że ma ona do czynienia z aferzystami, szantażującymi ją, nie dała jednak poznać po sobie i udawała, że bardzo przejęła się sprawą i że gotowa jest zgodzić na tego rodzaju transakcję. Oświadczyła jednakowoż, że choć wprawdzie sama przedsiębiorstwo prowadzi, to jednakowoż sama, bez porozumienia się z matką i z rodzeństwem nie może zadecydować o wyłożeniu tak poważnej kwoty pieniężnej. Zaproponowała więc „usłużnemu” p. M. by przyszedł następne go dnia o godz. 13-ej.
Pułapka za przepierzeniem
Następnego dnia tj. we czwartek 25 bm. punktualnie o godz. 13 w biurze firmy Napiórkowski zjawił się wczorajszy gość. W biurze nikogo nie było oprócz p. Napiórkowskiej. Usiadłszy na kanapce przybyły oczekiwał chwilkę, nie przeczuwając nawet, że za owem oszklonem przepierzeniem siedzą: pracownik p. Napiórkowskiej p. Mularczyk i… agent policji śledczej.
Ukłon o mało nie pokrzyżował planu.
W pewnej chwili do biura wszedł książkowy p. Napiórkowskiej p. Głuszkow. Nie był on poinformowany o całej sprawie a wszedłszy w głąb lokalu ujrzał siedzącego za przepierzeniem pana Mularczyka, któremu ukłonił się i zapytał: Co pan tu robi, panie M.? Trzeba trafu, że aferzysta wziął ten ukłon i to pytanie do siebie, ponieważ nazwisko jego również zaczyna się na M. Jednakowoż p. Napiórkowska przeżyła chwile emocji, bowiem przez to niespodziewana wtargnięcie niewtajemniczonego p. G. cały jej misternie zbudowany plan pochwycenia szantażystów mógłby spełznąć na niczem. Udało jej się jednak wyprawić swego książkowego i wreszcie rozpoczęły się pertraktacje z nic nie przeczuwającym p. Minorem. Targ odbywał się „legę artis”: to jedna strona na trochę dodawała, to druga opuszczała. „Krakowskim” targiem osiągnięto wreszcie porozumienie. Nadmienić należy, że w trakcie tego targowania się P. Minor chodził do restauracji „Hungaria” przy ul. Prostej dla porozumienia się z owym urzędnikiem skarbowym, od którego „dobrej woli” miało zależeć powodzenie sprawy no i los p. Napiórkowskiej.
Wróciwszy z Hungarji p. Minor ustalił swoje żądania na 1400 zł., na co się wreszcie. p. N. zgodziła. Ponieważ jednak nie miała przy sobie tyle gotówki oświadczyła p. M., że mu da dwa czeki klientowskie na 80 i na 60 zł, opiewające na Bank Związku Spółek. Zarobkowych i resztę do 300 zł w gotówce. Resztę gotówki miała mu dać jutro.
W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej
Pan Minor wziął czeki i pieniądze, nie wiedząc o tem, że numery banknotów mu wręczonych są zanotowane i podziękowawszy pięknie zabrał się do wyjścia.
W tej jednak samej chwili z za przepierzenia wybiegł agent policji i uchyliwszy klapy marynarki ukazał mu znaczek służbowy.
– W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej aresztuję pana.-
Szantażysta stanął jak wryty i bez oporu lub słowa protestu poddał się rewizji osobistej, której dokonano na miejscu. Zatelefonowano do komisarjatu po dwóch posterunkowych, z którymi razem wywiadowca udał się do restauracji „Hungarja”, gdzie rzeczywiście zastano oczekującego wspólnika Minora. Okazał się nim buchalter urzędu skarbowego w Toruniu Dyonizy Tokarski.
W toku śledztwa okazało się, że rzeczywiście w dniu 24 bm. Tokarski, jako urzędnik skarbowy dokonał rewizji w składzie p. Gralewicza. Czy w rzeczywistości działał on w porozumieniu z Minorem wykaże toczące się śledztwo. Na razie obaj siedzą w areszcie.
P. Napiórkowskiej można powinszować przemyślności i zapobiegliwości.
Słowo Pomorskie, październik 1934 r.
Toż to prawie jak „Układ zamknięty”. Dobrze, że agent policji śledczej był po stronie p. Napiórkowskiej, bo firma mogłaby zniknąć z mapy składów Torunia.
Najlepsze w tych starych opowieściach są pełne dane osobowe sprawców. Dzisiaj, w dobie powszechnego dostępu do informacji, to straszak lepszy niż dwa lata odsiadki 🙂
Nic, tylko pogratulować pani Tekli N., córce pana Napiórkowskiego, zimnej krwi i chyba chęci zaznania odrobiny ryzyka przy ukaraniu szantażysty 🙂
Nie wiem czemu kobiety postrzega się jako słabą pleć, jak widać doskonale potrafią dbać o siebie i swoje interesy i żaden Minor im niestraszny 😉
„…Nie wiem czemu kobiety postrzega się jako słabą pleć…”
Nieprawda! A co mówi staropolskie przysłowie: Gdzie diabeł nie może… 🙂